Są spotkanie popołudniowe, spacerowe, wieczorne, kolacyjne czy obiadowe.
Rozmawia się o wszystkim, o niczym, o rodzicach, o dzieciach, o wakacjach, o wycieczkach, jedzeniu, życiu na wsi, życiu w mieście. Czasem jak jest klimat o polityce, o religii, o kontrowersyjnych wydarzeniach – wiadomo jednak, to już są tematy, które podgrzewają atmosferę i trzeba je umiejętnie prowadzić, żeby nie poobrażać siebie nawzajem.
Tym razem niestety się nie udało….
Poszło o to, że wg nas Polska nie jest krajem tolerancyjnym. Potem o to, że nie utożsamiamy tęczy z „pedalskim” symbolem, ale z symbolem pojednania. Znakiem biblijnym. Znaczy się, jesteśmy niedouczeni.
Poszło o szkoły i nauczanie. O to, że ponoć sytuacja polskich rodzin i tego, że mają mało dzieci, jest winą rządzących naszym krajem…”pedałów”, którzy stanowią bardzo silne lobby, naprawdę, aż głupio mi to pisać, ale są to cytaty rozmówców po drugiej stronie stołu. No i że nie życzą mi tego, ale „co ja bym zrobiła, gdyby któryś z moich synów okazał się „taki”…”? Jak to co bym zrobiła? Zaakceptowałabym, to moje dziecko, najważniejsze na świecie.
Taka sytuacja…tak w ogóle to całe nerwy zaczęły się stąd że znajomi, którzy mieli nas zabrać, nie poczekali 20 minut, bo „oni umówili się na 16”. Owszem, ale z nami, a ja piekłam tartę i źle obliczyłam czas. Musieliśmy jechać swoim samochodem, a przecież byliśmy umówieni na picie wina u kogoś kto nas zaprosił…. Nie stał na peronie, pociąg nie odjeżdżał…nie było mu zimno, nawet nie czekał z gorącym obiadem!