Naprawdę miesiąc nic nie pisałam? Z pewnością dlatego że tak wiele się działo, że nawet nie miałam kiedy. Cały grudzień to były wizyty u klientów i spotkania z dostawcami, wigilie w oddziałach, w klubie Rotary. Kilka dni przed Świętami przyjechał do nas Robert, chłopak z USA, który był u nas na wymianie 3 lata temu. Obecnie ma 19 lat i rozpoczął studia w Niemczech, w Lipsku. Jest to międzynarodowy kierunek wykładany po angielsku, fizyka. Robert został z nami do 1 stycznia.

Wigilia i Święta upłynęły nam spokojnie, rodzinnie. Później normalnie pracowaliśmy, ale popołudniami zabierałam chłopaków do kina i na kręgle w HulaKula, żeby nie siedzieli tyle w domu. Byłam nawet w kinie na Trollach z małą Leti:). To takie odświeżające wrócić do kreskówek:)

Sylwestra spędziliśmy w domu oglądając filmy, ale przed północą poszliśmy do rodziców na taras, zebrało nas się tam ze 20 osób, mieliśmy pysznego szampana i głośne fajerwerki. Co bardzo nie podobało się psom, ale dzieciaki miały mega frajdę, szczególnie te małe.

W drugi tydzień stycznia od kilku już lat mam zaproszenie na narty od producenta. Tym razem kupiłam bilet Wizzair za 350 zł w jedną stronę, do Werony, stamtąd pociąg za 8 euro do Mezzocorona. Czyli 12:20 lotnisko Chopina i dwie godziny lotu, godzina na przesiadkę, godzina w pociągu. Z dworca odebrali mnie znajomi, kolejna godzinka i o 18 byłam w Mezzanie. Po drodze z innego auta odebraliśmy moje narty i buty. Samochodem podróż z Warszawy to 12 godzin, nie na moje nerwy już ten wyścig z czasem, prędkością i warunkami na drodze. Inna sprawa, że lecąc tuż nad górami znów cholernie się bałam i przez pół godziny miałam atak paniki, że pilot zrobi sobie międzylądowanie.

Na szczęście wszystko było dobrze, spotkaliśmy się w 18-osobowej grupie i spędziliśmy na słonecznych, mroźnych stokach Madonny di Campiglio piękne 4 dni. Kondycyjnie dawałam radę bez problemu, a nowe buty i kask były bardzo wygodne. Nic mnie nie uciskało.






Na stokach mimo słońca było co najmniej -10 stopni, więc zdjęć nie mam za dużo, na dodatek wszystkie są z telefonu. Co jakiś czas musieliśmy się rozgrzewać, pijąc nalewki z piersiówek albo bombardino czy calimhero (z espresso).

Jak zwykle był to niezwykle sympatyczny wyjazd. Wracałam w czwartek z Monachium. Osoby jadące do Wrocławia zawiozły mnie na lotnisko, było po drodze. Samolot Lufthansy odleciał punktualnie o 14:40 i o 16 byłam w Warszawie. Jeszcze spotkałam znajomego z branży, więc tym bardziej podróż upłynęła mi spokojnie, bo miałam z kim porozmawiać.

W pracy piątek 13-go młyn jak było do przewidzenia. Dzień wcześniej remont sali ekspozycyjnej zaczął się pełną parą, ale mamy świetną, sprawdzoną ekipę, idą jak burza. Za dwa tygodnie będzie już wszystko jak trzeba.

Z mniej przyjemnych spraw, moja chrześnica u której 1,5 roku temu zdiagnozowali glejaka jest od kilku dni w hospicjum:( Mąż nie dawał już rady nad opieką nad nią i dwoma małymi córeczkami, choć trzeba przyznać, że jest naprawdę bardzo dzielny. To jest straszna historia, bo 5 lat temu zginął w wypadku samochodowym jej brat, bardzo to przeżyła, co zrozumiałe. Ale jej mama, moja kuzynka, straci lada moment drugie dziecko, to niewyobrażalny ból. Wtedy w jednej chwili straciła syna, teraz widzi jak córka miesiącami się zmienia, puchnie od leków, traci kontakt z otoczeniem i siły, odchodzi…. Moja Mama od początku bardzo dużo pomagała, ze szpitalem, lekarzami, wizytami, opieką nad córeczkami, ale wszystko na nic. Nikt nie chciał podjąć się leczenia, było za późno.

…………Musiałam to napisać…………….Tak różne życie toczy się dookoła każdego z nas……….Przyjemne, którym łatwo się chwalić i to inne, o którym tak na dzień dobry się nie opowiada………….Czasem nie opowiada się wcale, bo po co innym nasze przykre historie. Każdy ma przecież własne…………