Miało być tak pięknie w Dusznikach i w Zieleńcu…..i pewnie by było, gdyby nie to, że non-stop pada. Wczoraj pojeździliśmy na nartach, ale dziś już za duży deszcz, nawet nie chciało nam się wyjść z pensjonatu. Na palcach mogę policzyć ilość zrobionych zdjęć. W taką pogodę naprawdę nie ma to większego sensu.

Zdecydowanie marudzę, żałując, że nie polecieliśmy w stronę słońca, była promocja na bilety do Rzymu. Albo trzeba było poszukać kwatery w okolicach któregoś lodowca w Austrii, nawet przy słabej pogodzie byłyby dziesiątki, a nawet setki kilometrów tras, a nie „aż 22 kilometry” jak w Zieleńcu. Choć trzeba przyznać, że przy dobrej pogodzie ten Zieleniec by nam wystarczył. Kanapy są ok, nie czeka się zbyt długo nawet jak jest sporo ludzi, na stokach nie jest za gęsto. Tylko ta mgła i deszcz:(


W poniedziałek po południu, wkrótce po przyjeździe, zrobiliśmy spacer po Dusznikach – to naprawdę mogłaby być piękna miejscowość, gdyby budynki były odnowione i zadbane. Wiosną park na pewno jest piękny, okolica również. Teraz niestety zieleń nie skrywa szpetoty pensjonatów, sanatoriów, starych willi czy co gorsza bloków. Chyba w urzędzie miasta brakuje marketingowca z prawdziwego zdarzenia. To naprawdę mogłaby być perełka, przyciągająca bogatszych turystów, niestety widać po sklepach i kawiarniach, że nastawiają się na biednego kuracjusza sanatorium na skierowaniu z NFZ. Kilka fotek zrobiłam jedynie podczas spacerów z psem. Nasz pensjonat był przy parku zaraz za uzdrowiskiem Jan Kazimierz. Na pewno wiosną czy latem, w pełni słońca, jest to bardzo urokliwe miejsce.








Jak widać po zdjęciach – śnieg się topił, słońca nie było.

Podsumowując: wtorek – jeździliśmy mimo mgły i deszczu. Środa – był taki deszcz, że nie pojechaliśmy na stok. Czwartek – pojechałam tylko z Bartkiem, mimo deszczu. Piątek – było zimno i nie padał deszcze, ale postanowiliśmy wracać do domu zaraz po nartach. Pogoda się co prawda nieco poprawiła, ale nie na tyle, żeby nas zachęcić do pozostania zgodnie z  pierwotnym planem aż do niedzieli.

W pensjonacie Werona, gdzie byliśmy jedzenie było smaczne, obsługa bardzo miła, ping-pong, kręgle, bilard, czysto, sympatyczni goście, z którymi można było pogawędzić. Poza tym trzaskające drzwi wejściowe, hałasująca jednostka zewnętrzna od klimatyzacji w restauracji chyba, głośny potok tuż pod oknem, maleńki pokoik. Nie, dziękuję, nigdy więcej.

Do domu wróciliśmy cali, zdrowi i szczęśliwi o 21.

W trasie pisałam z moją przyjaciółką z Anglii. Zresztą piszemy już od kilku dni. Jej żądny przygód mąż wybrał się 2 tygodnie temu samotnie do Tajlandii, na imprezę z okazji święta Fool Moon. Nie stawił się na samolot powrotny z Bangkoku, co jest do niego niepodobne, gdyż oznacza dodatkowe koszty. Hotel zawiadomił policję, ta ambasadę, że nie było go w hotelu od 4 dni a są rzeczy i paszport. Niestety kogoś fale wyrzuciły na brzeg……. Nieoficjalnie to on, rozpoznanie po zębach, ale ambasada wciąż czeka na wynik badania DNA i dane z monitoringu. Bardzo nieprzyjemna historia:(  Współczuję Kasi, nie mówi na razie nic córce, ale Mała wyczuwa nerwową atmosferę, wiedziała, kiedy tata ma wrócić, a nie pojawił się…