Sobota – nasz trzeci dzień w Zakopanem miała być bardzo intensywna – słońce świeciło od rana, było przyjemnie rześko ale nie zimno. Taksówką z hotelu pojechałam ze Stevenem do stacji Kuźnice, żeby wjechać na Kasprowy Wierch bo na dole śnieg już zniknął. A przecież po to cały ten wyjazd – żeby pokazać Tajwańczykowi śnieg 🙂
Hotel kupił nam bilety on-line na Kasprowy Wierch, dzięki czemu mogliśmy być kilka minut przed odjazdem kolejki, a nie stać – ponoć nawet 5 godzin – żeby kupić bilet i wjechać na górę!
Wjazd jest bardzo sprawnie zorganizowany, w głośnikach cały czas słyszymy instrukcje co mamy robić, jak się ustawić wejść a później historia kolejki itd. Widoki po drodze piękne.
Sama końcówka zjawiskowa 🙂
Krzesełka jeszcze nie działają ale sezon narciarski pewnie wkrótce się zacznie.
Śnieg zrobił naprawdę duże wrażenie, w sumie na nas obojgu:)
Gdy zjechaliśmy na dół okazało się, że kolejka na dole osób czekających na wjazd, które nie kupiły biletu on-line na konkretną godzinę jest na kilka godzin czekania..
My zaś poszliśmy spacerkiem pod Wielką Krokiew gdzie spotkaliśmy się z chłopakami. Naszym kolejnym celem był wjazd na Gubałówkę i zrobienie stamtąd zdjęć z widokiem na Giewont. Nie można siedzieć w hotelu gdy jest tak piękna słoneczna pogoda.
Zakopane pomału się zmienia, w miejscach gdzie nie wiszą straszne tablice reklamowe można zobaczyć ładne stare i nowe domy.
Przeszliśmy się Krupówkami – nawet nie było zbyt tłoczno – do stacji wjazdowej na Gubałówkę. Bez problemu kupiliśmy bilety w biletomacie i chwilę później wjeżdżaliśmy na górę.
Na górze jak zawsze w taką pogodę mnóstwo ludzi, w starej restauracji Gubałówka wielka kolejka po piwo i jedzenie na wynos.
Chwilę odpoczęliśmy, podziwiając widoki i ruszyliśmy górą przez koszmarne straganowisko…ale potem już było tylko piękniej, poza tym, że krzesełka którymi mieliśmy zjechać na dół właśnie stanęły…i musieliśmy iść w dół pieszo ładnych parę kilometrów do hotelu. Ale było warto 🙂
Było super choć zmęczyliśmy się jak cholera, a niektórzy nawet się ubłocili po kolana 🙂
Z tego miejsca mieliśmy jeszcze 2,5 km do hotelu i nie ukrywam, że powrót był męczący ale za to satysfakcja ogromna 🙂
Następnego dnia rano, czyli w niedzielę, zaraz po wczesnym śniadaniu ruszyliśmy do domu, omijając Kraków, dzięki czemu powrót zajął nam z tego co pamiętam niecałe 5 godzin.
Pewnie długo nie wrócimy do Zakopanego – ale któż to wie – może wreszcie uda nam się przyjechać w te okolice ciepłą zieloną wiosną albo wczesnym latem, a wtedy nie potrzebny tak dobry hotel, bo cały dzień spędzilibyśmy na szlaku. Muszę stwierdzić, że przeprosiłam się z polskimi górami.
A po powrocie – listopad w pracy jest szalenie nerwowy, tak naprawdę marzę, aby już było po świętach i nowym roku, aby zacząć nowe rozdanie. I tylko muszę znaleźć chwilę, żeby sobie wszystko przemyśleć, poukładać w głowie, poplanować i policzyć.