Ten weekend planowaliśmy od wakacji i nikt ani nic nie mógł nas powstrzymać, nawet coraz bardziej zaostrzające się rygory drugiej fali pandemii. Owszem, baliśmy się, ale po miesiącach zamknięcia chcieliśmy zobaczyć miejsce, które nie wygląda jak miasto-widmo, którym wtedy była Warszawa.

Amsterdam to jedno z niewielu miast, do których są krótkie i bezpośrednie loty z Aalborga, gdzie studiują Bartek i Asia. Z Okęcia też niecałe dwie godziny, więc dość łatwo się było spotkać. No, chyba że samolot się spóźni. 

Znalazłam przyjemny hotel Wiechmann w centrum miasta, prowadziła go rodzina od wielu lat. Wnętrza były takie jak chciałam – stare meble, mnóstwo bibelotów zbieranych latami, drewniane skrzypiące podłogi, widok z jadalni na przechodniów przy kanale. Właściciele stracili od początku pandemii 80% wpływów, ich miny pokazywały duże zmartwienie. Kelnerka mówiła, że wiele hoteli w tym okresie zostało sprzedanych – między innymi jej poprzednie miejsce pracy, gdzie sądziła, że przejdzie na emeryturę.

Moim największym błędem podczas tego wyjazdu było zabranie ze sobą tylko telefonu. Co z tego, że dobrego Iphone, kiedy mimo wszystko gdy przychodzi co do czego jakość zdjęć nie jest wystarczająca. Poza tym – ciężko robić zdjęcia, patrzyć na mapę google, odbierać telefon czy wiadomości – wszystko z tego samego urządzenia.

Pandemia nie sprzyja robieniu zdjęć – jak widać powyżej – co jest fajnego w zdjęciu człowieka w masce? To po prostu przygnębiające. Co prawda w tamtych dniach w Amsterdami można było na ulicach chodzić jeszcze bez masek, ale Bartek bardzo się pilnował i nie chciał ryzykować. W sklepach też już trzeba było nosić maski – a gdy na zewnątrz padał deszcz i okulary parowały – robienie zakupów w Uniqlo nie było taką przyjemnością jak planowaliśmy.

Mimo to, nie ma co narzekać – spotkaliśmy się, nagadaliśmy i wyściskaliśmy, a to było najważniejsze 🙂

Tradycyjnie już podczas takich wyjazdów zamawiam zwiedzanie z polskim przewodnikiem. Znalazłam wspaniałą, wesołą i mega energetyczną Monikę Doroszkiewicz

Miałam szczęście, że na nią trafiliśmy, a i ona cieszyła się jak dziecko, że w końcu ma grupę do oprowadzania. Co z tego, ze 4-osobową:). Spędziliśmy razem parę przyjemnych godzin, skupiając się na przyjemnościach miasta, na to jak się w nim żyje – nie tylko w czasie pandemii. Posmakowaliśmy pysznego jedzenia, a to dla nas jak zawsze jest kluczowe.

Mimo średniej pogody, pierwszego dnia było buro, szaro i ponuro – spędziliśmy świetny czas zwiedzając i jedząc. Kuchnia w Amsterdamie jest bardzo wielokulturowa. Spróbowaliśmy różnych serów, piwa, ale oczywiście również pysznej włoskiej pizzy i makaronów z owocami morza.

Muzea zwiedziliśmy podczas spaceru z przewodnikiem z zewnątrz, ale kolejnego dnia już sami poszliśmy do muzeum Van Gogha.





Spacer po uliczkach Amsterdamu gdy jest tak mało ludzi jak podczas naszego pobytu, to duża przyjemność. Oczywiście, gdy nie padało 🙂 Uwielbiam ich wystawy, mogłabym wszystkie fotografować.



 

W Muzeum Van Gogha można było SWOBODNIE obejrzeć wszystkie obrazy, tak niewielu było turystów. Słoneczniki pełne przestrzeni, tak samo Kwitnący Migdałowiec, mój ulubiony.


Wszystkim nam bardzo się podobało, mieliśmy na słuchawkach historię każdego obrazu. Choć muszę przyznać, że bardziej podobała mi się wizyta parę lat temu, gdy wystawa była połączona z obrazami Muncha. Co prawda tłumy utrudniały przyswojenie obrazów, ale pamiętam jak niesamowicie zostało pokazane podobieństwo ich obrazów w pewnym okresie życia.

Muzeum Figur Woskowych też zaliczyliśmy  a jakże 🙂 Choć w maseczkach to średnia frajda, ale i tak się „dzieciakom” (dorosłym już przecież) podobało. Bartek wspaniale pozował do zdjęć 🙂






Hmm…już bardzo długi zrobił się ten wpis. Nadrabiam go po pół roku od wyjazdu, zdążyłam zapomnieć, że aż tyle rzeczy zobaczyliśmy podczas tego weekendu.

Amsterdam nocą też jest piękny, choć dziwne wrażenie robi taki pusty. Tylko zapach zioła z cofee shopów się nie zmienił. Nie skorzystaliśmy jednak z wątpliwej przyjemności zakupu ciasteczka czy papieroska.





Rejs po kanałach prawie pustym statkiem – obowiązkowy.



Targ tulipanów – pusty, bez życia i atmosfery – też widzieliśmy.


Dodam jeszcze tylko kilka zdjęć z uliczek i koniec. Wyjazd skończył się szybciej niż chcieliśmy, choć nie ukrywam, że nas zmęczył. Maski, dezinformacja na lotniskach, ankiety covidowe  – to był dla nas zbędny stres.








Gdy uzupełniam ten wpis jest 31 maja 2021 – ponad pół roku od wyjazdu. Trzecia fala pandemii też już była, zaczynamy planować kolejny wyjazd, zapewne na jesieni, choć jeszcze nie wiemy gdzie. Może do końca lipca wszyscy będziemy zaszczepieni dwoma dawkami i decyzja będzie łatwiejsza.

Lato planujemy spędzić na Suwalszczyźnie – nie będzie tu tłumów, mamy ciszę i spokój oraz dobry internet do pracy zdalnej. Czego więcej trzeba ? 🙂