To był bardzo spontaniczny wypad do Sopotu, bez rezerwacji, jedynie z widokiem na piękną pogodę. Mój przemęczony mąż powiedział że ma dość, chłopców nie ma, on tez chce choć chwilę odpocząć, wobec tego porywa mnie nad morze:). Zresztą oboje marzyliśmy już o szumie fal i piasku pod stopami. Odwołaliśmy wszystkie spotkania, niech się wali, pali, trudno, trzy dni nikogo nie zbawią, a nam było trzeba doładować baterii. 
Z Warszawy teraz jedzie się bajkowo, 4 godziny autostradą, rewelacja. 
Pierwszy przystanek jak zwykle mieliśmy w Barze Przystań na zupie rybnej i kalmarach w cieście. Standard:)
Po południu zaczęliśmy szukać hotelu, udało nam się w hotelu Chińskim dostać pokój na parterze na dwie noce! Pełna nazwa hotel Zhong Hua http://www.hotelchinski.pl/
Jak on wygląda z zewnątrz każdy kto był w Sopocie wie. Stary, 100 letni, drewniany, trochę fascynuje, trochę straszy. 
Jednak lokalizacja nie ma sobie równych, nie ma drugiego tak położonego hotelu, na dodatek z własną ogrodzoną czyściutką plażą.
Te kutry koło Baru Przystań zna każdy, stoją tu chyba dla dekoracji:)

Największe zdziwienie nasz było gdy zeszliśmy na śniadanie, od 2 miesięcy funkcję hotelowej restauracji pełni Flaming & Co (mają dwie restauracje w Warszawie), bardzo nam się podoba wystrój, bardzo. Jak widać wróbelki tez się tu wykarmią. Śniadanie było w cenie pokoju, widok na morze również:). Ale na obiad byśmy tu nie przyszli, ceny bardzo wysokie no i głównie lanserka się pojawia. 

To piętro restauracji:

Z widokiem na plażę i molo:

Tak naprawdę to głównie chodziliśmy po plaży, nawet nie leżeliśmy bo tego nie lubimy. Drugiego dnia trzeba się było gdzieś solidnie posilić, poszliśmy więc do knajpki znanej nam z zeszłego roku, którą nazywam Mandarynką, ale naprawdę  nazywa się Pomarańczowa Plaża http://www.pomaranczowaplaza.pl/
Mieli boską pizzę, podawaną w ogrodzie. Jak dotarliśmy na miejsce – 100 m za Barek Przystań albo i mniej – okazało się że cała restauracja przeszła remont, wygląda teraz nowocześnie, ale pizza nadal jest tak samo smaczna.

Później pora była na kolejny wieczorny spacer, niestety fotki ciągle robię moim telefonem, a nawet w miarę nowy Iphone nie ma najlepszego. 

W piątek rano wstaliśmy wcześnie i po szybkim śniadaniu już o 8:30 ruszyliśmy na spacer po plaży, w stronę mola w Gdańsku Brzeźnie. 6 km w obie strony, 2,5 godziny. 

Zdaliśmy hotel, ruszyliśmy jeszcze trochę pochodzić po Sopocie, głównie po deptaku, spotkaliśmy się ze znajomą z córeczkami, zjedliśmy w Barze Przystań i time to go home.
4 godziny i byliśmy w domu. 
Co się dodatkowo okazało – chłopcy byli z dziadkami w drodze z Bieszczad na Słowację. Przed granicą okazało się, że Kuba nie zabrał z pokoju hotelowego swojego portfela z dokumentami i pieniążkami, więc zawracali….ponad 100 km. Dokumenty się znalazły na szczęście, ale zafundował ponad 5 godzin podróży więcej, gamoń mały. Zamiast pływać w basenach od popołudnia dotarli po godzinie 21 na miejsce. 
Dziś 40-tka mojej przyjaciółki, będzie zabawa:)