Dawno nigdzie nie wyjeżdżaliśmy, zaplanowaliśmy więc wypad do Zakopanego, żeby pokazać Tajwańczykowi śnieg,  którego nie widział nigdy w życiu…. Udało mi się zrobić rezerwację w dobrym hotelu za atrakcyjną cenę, po to, żeby w przypadku brzydkiej pogody mieć co robić na miejscu.

1 listopada byłam ze Stevenem na cmentarzu w Radości – paradoksalnie to brzmi, wiem, ale to taka dzielnica Warszawy, gdzie mieszkałam jako dziecko i są rodzinne groby ze strony Mamy.

Święto Zmarłych na Tajwanie obchodzone jest w kwietniu, tego dnia ludzie przychodzą sprzątać groby i postawić zapachowe kadzidełka dla zmarłych. Nasza organizacja podobała się Stevenowi bardziej, gdy dowiedział się, że groby muszą być posprzątane wcześniej, a 1 listopada jest dniem pamięci, przynosimy kwiaty, znicze, są msze i spotkania rodzinne. Poza tym znicze wyglądają bardziej zjawiskowo niż kadzidełka.

Następnego dnia o 7 rano ruszyliśmy w drogę, tradycyjnie przez Radom, Kielce, z postojem jak zawsze w naszej ulubionej karczmie Siedlisko w Miechowie, przez korki w Krakowie – ale chcieliśmy zobaczyć Wawel choćby z samochodu, do Zakopanego. Trochę to trwało… z powrotem poszło nam szybciej bo nie wjeżdżaliśmy do Krakowa.

Oczywiście im bliżej Zakopanego, tym więcej strasznych ogromnych tablic reklamowych, ale nie będę wklejać tutaj tych zdjęć, żeby nie psuć sobie humoru za każdym razem gdy je zobaczę.




Hotel Aries  obecnie jest jak spełnienie marzeń o luksusie, parę lat wcześniej było to dawny Dom Turysty PTTK, w którym można się było niedrogo zatrzymać. Jednak tania lokalizacja jest wciąż obok w postaci niszczejącego nieszczęśliwie hotelu Gromada, w najlepszej lokalizacji w mieście najbardziej zmarnowany potencjał.

Kilka starych zdjęć Domu Turysty z internetu:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Aries teraz (pierwsze dwa zdjęcia ze strony hotelu):





Zdecydowanie w tym przypadku jest to absolutnie udana renowacja, ogromny remont, gdzie inwestor nie żałował pieniędzy, a architekci pozostawili ducha budynku i góralski klimat.

Zostawiliśmy walizki w hotelu i korzystając z dnia poszliśmy na Krupówki zrobić sobie nieśmiertelne zdjęcie z widokiem na Giewont.


Zajrzeliśmy coś przekąsić do knajpy Po Zbóju, bo mają fajne przystawki i ciekawie napisane menu. Mają też pieniążki z całego świata, nawet z Tajwanu…

Wróciliśmy do hotelu, gdzie mieliśmy obiado-kolację. Spodziewaliśmy się standardowo szwedzkiego stołu i wyboru dań w bufecie ale okazało się, że kolacja jest serwowana a szef kuchni w restauracji Halka to mistrz świata! Każdego wieczoru dania wyglądały i smakowały absolutnie wybornie.






Śniadanie:

Jedyne mankamenty hotelu jakie znaleźliśmy to brak stołu do ping-ponga, bilardu, kręgli lub piłkarzyków…ale coś za coś…. Wiadomo, że jak jest ładna pogoda to i tak najwięcej czasu spędza się na górskich szlakach.

W piątek mieliśmy słabą pogodę, było pochmurnie i w drugiej części dnia zaczęło padać, ale zdążyliśmy obejrzeć główne polecane zabytki w najbliższej okolicy: Muzeum Tatrzańskie, Willę Koliba – pierwszy dom w stylu zakopiańskim zaprojektowany przez Stanisława Witkiewicza, stary kościółek przy Kościeliskiej i zabytkowy cmentarz na Pęksowym Brzyzku. Później już tylko pozostał nam hotelowy fitness i basen, na którym mieliśmy szczęście być sami.

Muzeum Tatrzańskie :






Willa Koliba :





Cmentarz na Pęksowym Brzyzku:




A wieczorem poszliśmy na kolację z muzyką góralską. Trochę byłam rozczarowana, ale widocznie źle wybraliśmy lokal. Chłopaki grali i śpiewali, ale było ciasno i nie było żadnych tańczących góralek, a przecież to chcieliśmy Stevenowi pokazać. Ale wyprosiłam pamiątkowe zdjęcie 🙂

Zadowoleni i zmęczeni całym dniem wróciliśmy do hotelu.

Przed nami piękna słoneczna sobota – tak pokazywał telefon i tym razem ani trochę się nie mylił 🙂

Zakopane dzień 3