Dzień V Neapol w deszczu
Neapol to ostatnie miasto na naszej liście i żeby nie było zbyt pięknie od rana w niedzielę lało.
Tym sposobem nasza wspaniała przewodniczka Elwira oprowadzała nas po deszczowym Neapolu, barwnie opowiadając wiele historii. Geneza powiedzenia „zobaczyć Neapol i umrzeć” jest oczywiście wielopoziomowa.
Z całą pewnością koniecznie muszę do tego miasta wrócić, byle trafić na słoneczną pogodę, może jesienią.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od chowania się po kościołach i w bramach.
Słynne szopki Neapolitańskie – nie pamiętam ich genezy, ale zdecydowanie krakowskie są ładniejsze.
Tak wygląda większość samochodów na południu Włoch, nie tylko w Neapolu:
Pulcinella – Poliszynel, tajemnica Poliszynela była tajemnicą wszystkich…
Na pamiątkę można sobie kupić powietrze z Neapolu w puszce:)
Niedziela, dzień komunii oraz pamiątkowych zdjęć małych komunistów w Galerii Umberto:
W Cafe Gambrinus wspaniałe espresso i kawa orzechowa oraz lody fiołkowe, podane kiedyś księżniczce Sissi, pod kolor jej oczu:
Mój ukochany sklep z torbami, Kipling, z Polski niestety się wycofał, nie można też zamówić on-line.
I to by było na tyle włoskiej południowej wycieczki, żal było wracać. Codziennie oczywiście w czasie wolnym jadłam spaghetti alle vongole…tak na zapas, bo u nas tego dania nigdzie nie ma.
No i pizza marinara i margerita w Neapolu……takich naprawdę nigdy wcześniej nie jadłam.
Nasza pilotka pani Ewa – jak zwykle się spisała, przewodniczka po Positano, Amalfi i Neapolu pani Elwira – rewelacja, każdemu mogłabym ją polecić i jak wrócimy w te rejony na pewno spróbuję właśnie z nią się umówić na prywatne zwiedzanie. Wesoła, dowcipna, zna nie tylko historię oficjalną ale i wiele opowiastek lokalnych, których na bank nie ma w żadnym przewodniku.