13 maja wieczorem ruszyliśmy samochodem w drogę do Chorwacji. Nie lubię jeździć w długie trasy samochodem, nawet dobrym, ale przy dużej ilości bagażu nie ma lepszej opcji. Nie lubię tez jazdy nocą, ale tak wyszło, że to miała być najlepsza opcja, bo słońce nie świeci w twarz itp. Przejazd przez Polskę w sobotni wieczór był zaskakująco szybki i bez dużego ruchu. Czechy, brzydko jak zwykle. Austria – zaczęło lać, do tego mgła i wiraże – trzeba było się zatrzymać na dłuższą drzemkę. Potem przejazd przez Słowenię dość tłoczną, a potem serpentyny w Chorwacji. Na szczęście maleńka wioska Livade była tylko godzinę drogi od granicy i dojechaliśmy tam już za dnia.

W Chorwacji byłam wcześniej dwa razy, oba niezbyt udane, może ze względu na dawne czasy, może na okolice. Istria jednak setki lat była regionem włoskim i tylko to mnie przekonało, żeby tam jechać. Na szczęście nie zawiodłam się, było warto i może nawet kiedyś mogłabym tam wrócić, bo nie wszystko udało mi się zobaczyć.

Dla naszej grupy były wynajęte dwa duże domy, bardzo urokliwe, z basenami. Niestety – z basenów nie dało się korzystać, bo po prostu było za zimno. Pierwsze dni przez przelotne deszcze, a potem słońce, ale nie dość gorące by woda się nagrzała do kąpieli.

Miasteczko widoczne na szczycie wzgórza w oddali to Motovun.

Cała okolica słynie z trufli, a na rondzie wjazdowym do Livade jest….pomnik białej trufli!

Motovun

Obronne niegdyś Motovun pełne jest sklepów z truflami i restauracji z daniami z truflami. Kupiłam nawet chipsy truflowe, ale darowałam sobie kupienie truflowego popcornu.

Samochód zostawiłam na płatnym oczywiście parkingu pod miasteczkiem, potem wsiadłam w płatny – a jakże – busik na samą górę. Za darmo to mogłam pieszo się wspiąć. Później zachciało mi się wejść na kościelną wieżę, też chyba za 3 euro bilecik, a potem na mury obronne 5 euro. Tym sposobem zwiedzenie tego mikro-miasteczka, które nie ma za wiele do zaoferowania poza w miarę ładnym widokiem, kilkoma sklepikami na krzyż i knajpkami, kosztowało mnie kilkanaście euro.

Ale jak to mówi mój tata: w podróżach pieniędzy się nie liczy, tylko gromadzi wspomnienia 🙂

Zaletą zwiedzania poza sezonem jest nie tylko mała ilość turystów, ale i milsza obsługa w sklepach, bo mają więcej czasu żeby porozmawiać, wytłumaczyć, pokazać co jest co na degustacji.






Na Istrii są delikatesy Aura z alkoholem ich produkcji. Polecono mi Terranino i Orangello.





Można tu trochę czasu spędzić, a pieniędzy wydać całkiem sporo. Odkąd mają euro, turystom łatwiej się kupuje. Z kolei Chorwaci wydają więcej pieniędzy, gdy nie muszą płacić kilkaset kun, a np. 20 euro….tak powiedziała sprzedawczyni w Aurze, którą pytałam o to, czy im lepiej z euro czy nie.

W miasteczku oczywiście jest kościół z wieżą. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby od starszej babci kupić bilet i na nią wejść. Gdybym wiedziała, że trzeba się wdrapywać po stromej drabinie i przeciskać przez przejścia na samej górze, w życiu bym się nie zdecydowała. Ale nie poddałam się w połowie, weszłam na samą górę i zrobiłam kilka zdjęć. Po zejściu na dół kolana mi się trzęsły…


Tu pod dzwonem widać klapę w podłodze, tędy się wchodzi i schodzi. A metalowe schodki prowadzą na samą górę.


Z góry widać mury obronne, tam oczywiście też poszłam. Jak jestem sama, wchodzę wszędzie gdzie się da, bo nikt nie protestuje:)


Udało mi się zejść 🙂

Przy ryneczku z wieżą było biuro informacji turystycznej. Mieli świetne mapy – o cudzie, za darmo! Sprzedawali też bilety na mury obronne. Miałam czas, kupiłam, żeby się przejść popatrzeć na piękne zielone lasy dookoła Motovun.



Po zejściu z murów krótki spacerek na zakupy do Aury po Terranino i powrót busikiem na dół na parking. Tam był jedyny chyba w okolicy większy sklep spożywczy, gdzie można było uzupełnić zapasy.

Groznan

Z Livade do Groznan, drugiego w okolicy miasteczka na szczycie wzgórza, jest niecałe 30 minut jazdy samochodem bardzo dobrą i malowniczą drogą. Generalnie drogi na Istrii były pozytywnym zaskoczeniem. Nowe, puste, nawet jak kręte, to dobrze wyprofilowane. Sama przyjemność, oczywiście już po tym jak się przyzwyczaiłam do zakrętów 180 stopni jeden za drugim.

W tym miasteczku parkingi można było opłacać aplikacją typu MobiParking: BMove. Zarejestrowałam samochód i kartę, od tego momentu płatne parkowanie w każdym kolejnym mieście było banalnie proste. Prostsze niż robienie równych ujęć na zdjęciach 🙂

Dziwna wystawa statków zrobionych ze złomu:

Zapewne w słoneczny wieczór jest to przepiękne miasteczko, dużo ładniejsze i nieco większe od Motovun. Niestety tego dnia pogoda była pochmurna. W zasadzie wszystkie zdjęcia tego dnia zrobiłam komórką.



Restauracja A Modo Mio ma patio z widokiem na dolinę, niestety było zbyt zimno, by tam usiaść. W środku zaś Włosi palili i gadali, przecież to nie sezon turystyczny i są u siebie. Makaron z truflami był smaczny, pizza ponoć też ok. Ale dla mnie nic nie przebije spaghetti alle vongole, które mogłabym jeść codziennie.

Kolejne miasta/miasteczka, które zwiedziliśmy to Umag, Rovinj, Pula, Novigrad.

Czyli cdn w następnych wpisach.