W poprzedni weekend wykorzystaliśmy słoneczne chwile na zrobienie ogniska, bardzo nam się przydały patyki do pieczenia szaszłyków – kupione za parę złotych są solidne i można na nich piec po dwie kiełbaski na raz. 
Mamy nową huśtawkę, długo jej szukaliśmy, bo albo były za drogie, albo tylko w internecie i nie można było sprawdzić jak się siedzi. W rezultacie mąż pojechał do Makro po taką samą jak mają rodzice, udało się też trafić na ładne pokrowce. Jak na 500 zł mamy naprawdę porządną huśtawkę. Tym sposobem na tarasie zrobiło się 9-10 wygodnych miejsc do siedzenia. Siedem przy stole i 2-3 dodatkowe na skrzyni obok. 

Nie mam aktualnych zdjęć z naszego zielnika – cały czas jest pochmurno albo pada tak jak teraz. Qba pozbierał miętę, która rośnie jak szalona i suszy ją. Na ból brzucha jest jak znalazł. Tak robiła Ś.P. Babcia Władzia, jeden ze słoików z suszoną mięta wciąż mamy, bo mocno ją oszczędzaliśmy. 

Niedawno minął rok odkąd odeszła od nas Yula. Pamiętam ten dzień, mój płacz i rozpacz nas wszystkich. Odeszła przyjaciółka, która każdego dnia miała dobry humor. Teraz ma piękny nagrobek na psim cmentarzu. Jest to swojego rodzaju pocieszenie, że nie zniknęła w jakimś utylizatorze, czy jeszcze gorzej. Kogoś może to oburzać, proszę bardzo, bo pies to nie człowiek. Ale jeśli pies to prawdziwy wieloletni przyjaciel, to nie widzę innej możliwości. Yula uratowała moją Mamę od depresji po wypadku, była jej lekiem na całe zło, radością, pretekstem do wyjścia z domu, porozmawiania z ludźmi. Po prostu nie mogła zniknąć ot tak, jak kiedyś nasz Drops, pod nie wiadomo którym słupem na wsi, zakopany w pudełku. 

Od wczoraj pada i leje na zmianę, raz słabiej, raz mocniej, niebo jest szaro-sine. Kilka nocy temu śniło mi się Maroko, piękny dzień, a później rozgwieżdżona noc. Cieszyłam się, że ten sen mi nie umknął wraz z otwarciem oczu rano. 
Chłopcy w szkole zaczęli czas sprawdzianów, mam nadzieję że uda im się być blisko czerwonego paska, tak jak w ostatnich latach. Mam jednak wątpliwości patrząc na ilość czasu jaką zabiera im komputer i internet. To jest jednak mimo wszystko zmora naszych czasów. My w ich wieku siedzieliśmy na przystanku plotkując z koleżankami/kolegami, graliśmy w piłkę, w zbijaka, szwendaliśmy się po polach i ulicach, jeździliśmy do zmroku na rowerach, zbieraliśmy szkiełka i robiliśmy witrażyki z kwiatów. A teraz? Mogę sobie krzyczeć, ale najskuteczniejsze jest wyłączenie prądu. Ani na orbitreka na strych, ani pobiegać, ani do kolegów. Szczególnie Bartek. Jeszcze Kuba to coś tam dłubie, a to skosi trawę, a to pogrzebie przy kwiatkach, a to coś tam z kartonów powycina, poczyta Focusa. Obaj są naprawdę w porządku, Bartek ogarnia zmywarkę, Kuba śmieci, jak ich poproszę to odkurzą. Ciuchy co prawda rozrzucają dookoła i leżą jak psu z gardła wyjęte, ale chwilowo nic na to nie mogę poradzić. 
Jeszcze jedna różnica – kiedyś ściany w naszych pokojach były pełne mozolnie zbieranych plakatów czy innych skarbów. Moim dzieciom to nie potrzebne. Mają swój świat za monitorem komputera, nie zauważają świata dookoła. 
Trochę mnie to przeraża…..