Robienie wpisów po czasie ma tę wadę, że kolejność dnia umyka pamięci. Dobrze, że są zdjęcia:) Początkowo planowaliśmy sobotę zacząć od Camden. Że takie zjawiskowe, że kanały, street-food, punk itd. Jednak trafiłam na bloga, w którym subiektywny wpis ukazujący dzielnicę od innej strony (stragany, brud, tłum) spowodował, że pojechaliśmy do Notting Hill. I tam bardzo się nam wszystkim podobało. Te kolorowe kamienice i wszechobecny luksus to było coś bardzo odmiennego od tego co mamy w naszej szarej rzeczywistości. Choć ja i tak nie mam co narzekać, mieszkając na co dzień w – jak to niektórzy mówią – miejscowości premium.
Jak widać po zdjęciach na głównej ulicy jest dość tłumnie, są ciekawe sklepy i stragany ze starociami, są też interesujące w wystroju sklepy z markową odzieżą jakiej u nas nie ma np. All Saints. Te maszyny Singera jako dekoracja są niesamowite, każda jest inna!
Uliczne grafitti jak zawsze przyciąga wzrok, a na następnych zdjęciach widać, ze wystarczy zejść w boczne uliczki, żeby było pusto. Jest tyle kamienic, budynków, drzwi, okien, kolorów do podziwiania! Gdyby jeszcze było słońca miałabym ładne zdjęcia, a tak są takie….listopadowe.
Po Notting Hill (nie znaleźliśmy sklepiku Hugh Granta, w którym poznał Julię Roberts) pojechaliśmy – metrem oczywiście – pod muzea. Mieliśmy plan zobaczyć Natural History Museum oraz Science Museum.
Długie kolejki do tego pierwszego spowodowały, że sobie odpuściliśmy. Za to w Science chłopcy spędzili chyba 3 godziny.
Po wyjściu z muzeum, dość głodni, poszliśmy przez Hyde Park w stronę Oxford Strett. Trochę karkołomna decyzja, bo oczywiście dzięki mnie poszliśmy dookoła jeziorka nadrabiając kawał drogi, zamiast mostkiem na skróty… Nie polecam osobom, którym się spieszy ani tym, które bolą nogi. Choć sam spacer był niezwykle przyjemny, chłopcy się rozgadali, naoglądaliśmy się łabędzi, kaczek, wiewiórek i przede wszystkim świeciło słońce:)
Po wyjściu z parku ilość luksusowych samochodów w dzielnicy Mayfair była niesamowita. Wystarczyło stanąć na dowolnym skrzyżowaniu i czekać, aż za chwilę minie nas kolejny Bentley, Tesla, wypasione BMW, Mercedes czy inna marka. Pod kamienicami wypucowane samochody powodowały, że ciągle się zatrzymywaliśmy:)
Na tym skrzyżowaniu przy Oxford Street utknęliśmy, nie mając sił iść dalej, weszliśmy do pierwszego baru, żeby coś zjeść i odpocząć.
Później zaliczyliśmy Primarka, w którym oczywiście była masa ludzi i wróciliśmy do naszej dzielnicy Ealr’s Court. W pubie, w którym rano jadaliśmy śniadania, wieczorem było bardzo tłumnie. Piwo pyszne, ludzie przyjaźni i taki oto napis zauważony na pożegnanie był niezwykle optymistycznym akcentem „Piwo jest dowodem, że Bóg nas kocha i chce byśmy byli szczęśliwi”.
Na pewno wrócimy jeszcze kiedyś do Londynu, ale tym razem wiosną, żeby nareszcie było zielono i ciepło.
W niedzielę rano poszliśmy na śniadanie, później metrem do King Cross, stamtąd pociąg do London Luton, kolejka do odprawy. Tak naprawdę zszedł cały dzień. W domu byliśmy po 18.
Patrząc na cenę lotu, pociągu i metra – nadal Wizzair najbardziej się opłaca na rodzinny wyjazd. Jednak ten czas, jaki się traci na dojazdy do centrum Londynu i na lotnisko powoduje, że lecąc na 2-3 dni lepiej zapłacić nieco więcej i wybrać Heathrow.