W przepiękny październikowy weekend wybraliśmy się we dwoje na weekend do Sandomierza. Nie wiem dlaczego uwidziało mi się, że jest tam co robić. Nie ma. Poza spacerami po urokliwym faktycznie rynku, drogą do Zamku czy do wąwozu i z powrotem, jest sennie i spokojnie. Szkoda, bo miasto jest pięknie odnowione, naprawdę ma potencjał, jednak dla nas liczą się miejsca, gdzie można w pięknym otoczeniu smacznie zjeść. A tutaj zabrakło tego ostatniego elementu. Schabowy z frytkami czy pierogi – lubię ale niekoniecznie na wyjeździe.



















Możliwe, że wiosną czy latem w Sandomierzu dzieje się więcej, ale pewnie prędko tam nie wrócimy. Droga z Warszawy jest długa, jak na razie pełna robót, tyle samo trwa podróż do Krakowa czy Poznania.

Po 4 godzinach spacerowania, robienia zdjęć, czytania przewodnika i obiedzie (tak, schabowy z frytkami) pojechaliśmy do Kazimierza. Udało nam się zarezerwować hotel przy samym rynku i dołączyć do wycieczki na nocne zwiedzanie.

Ale to będzie osobny wpis, bo zdjęć dużo.