Czerwiec to nie tylko wyjazd do Portugalii. Ten trwał zaledwie 6 dni. Po powrocie większość czasu – poza pracą oczywiście – zajęta byłam zbliżającym się zakończeniem roku wymiany młodzieżowej.
Karina była w permanentnych rozjazdach z innymi wymieńcami. Jeszcze na koniec maja mieli pożegnalny meeting w Mielnie. Przed i po kilka dni spędziła w Trójmieście. Później wybłagała wyjazd do Wrocławia, Pragi, Szczecina i Berlina.
Prosto z pociągu dołączyła do nas na firmowe gotowanie z firmą Franke, w wieżowcu na Smolnej 8.
Widoki były imponujące!
Następnego dnia, czyli w czwartek rano, pojechałam do Białegostoku i Kiermus. Odwiedzaliśmy tam producenta, było też szkolenie produktowe dla klientów i oczywiście wieczorem oglądanie meczu Polska-Niemcy. Trzeba przyznać, że nawet ja oglądałam z pełnym zainteresowaniem, choć nie za bardzo wciąż rozumiem ten fenomen biegania tylu facetów za jedną piłką.
Cisza i spokój na łąkach koło Kiermus i Tykocina jest tak różny od spokoju w podwarszawskim Konstancinie – który i tak jest uznawany na luksusowe uzdrowisko.
Wróciłam następnego dnia rano, 17 czerwca, tyle żeby zdążyć zrobić zakupy i przygotować grilla dla wszystkich wymieńców z Warszawy. Miało być do 20 osób, które w większości znaliśmy. Było prawie 30, bo kilka osób z Polski jakoś tak przypadkiem też ten weekend spędzało w Warszawie i dołączyli, było też kilka Polek przyprowadzonych przez kogoś. Całkiem spora grupa jak na nasz mały ogródek. Bawili się znakomicie, wyrozumiali sąsiedzi nie zadzwonili na szczęście po policję, mimo że było naprawdę głośno chwilami…. Chwilami….hmm….prawie cały czas. Kilka osób miało nocować……zostały 23 osoby, które oczywiście nie usłyszały, że jak chcą nocować, to muszą zabrać śpiwory… Poza tym, jak się można domyślać, tylko część osób spała (na dywanie, na kanapach, przy stole) ale spora grupa cały czas gadała…i gadała i gadała i gadała.
Plan był taki, że część z nich na 6 rano miała być na lotnisku pożegnać odlatującą do USA Emmę. Od nas to 2 godziny autobusem. Gdy o 3 rano ponownie zrobiło się zbyt głośno, obudziłam się przestraszona, że tym razem to naprawdę sąsiedzi wezwą policję. Zeszłam na dół, zapaliłam im światła i…….obudziłam wszystkich, mówiąc że 4:12 jest autobus do metra i jeśli chcą zdążyć muszą już wstawać, bo do przystanku jest 20 minut piechotą…. Nie byli zadowoleni, poza Kariną, która wiedziała, że tak trzeba. Zebrali się wszyscy jak zombie, poszli do autobusu i byli na lotnisku przed czasem. Emma była przeszczęśliwa, że tyle osób przyszło się z nią pożegnać….:)
Karina wróciła do domu przed 8 i zabrałyśmy się za sprzątanie tego kosmicznego sajgonu, który został po imprezie. Oszczędzę zdjęć….ale porządki zajęły nam 3 godziny….a trawa będzie odrastać jeszcze dłuższy czas.
Nauczka nr 1: zgadzając się na imprezę ustal ilość osób, które mogą przyjść (max. 10, więcej nie do ogarnięcia)
Nauczka nr 2: nie pozwalaj nikomu nocować
Nauczka nr 3: nie rób w domu imprez dla młodzieży
Dzień po grillu zaś, wieczorem, byliśmy na 40 urodzinach Witka, też na Smolnej 8. Dobrze, że wzięłam dobry aparat, nowego Lumixa, bo zamówiona fotografka nie miała pojęcia co robić, nie znała ludzi, siedziała na parapecie i się….patrzyła. Może potrafi fotografować jedzenie albo inną martwą naturę, ale do reportaży z pewnością się nie nadaje.
Catering był oczywiście wspaniały, jednak ciężko dogodzić stylom muzycznym trzech różnych grup znajomych. Jedni lubią muzykę pop czy też klubową aktualną, inni disco-polo, a kolejni mocny rock.. Mimo to bawiliśmy się bardzo dobrze.
Po tym aktywnym i męczącym niezmiernie tygodniu oraz weekendzie szybko przyszedł kolejny bardzo intensywny tydzień w pracy, koniec półrocza blisko, walne i inne tematy.
W poniedziałek było przekazanie władzy prezydenckiej w klubie Rotary Warszawa Fryderyk Chopin i pożegnanie wymieńców z klubu. W kwestii opieki nad młodzieżą z wymiany przez klub mam sporo uwag – naprawdę można by się nimi lepiej zająć i zintegrować. Jak na mój gust poza początkowym zaangażowaniem byli bardzo mocno zdani sami na siebie i host-rodziny.
W czwartek wieczorem posiedzieliśmy trochę długo na tarasie z okazji dnia Ojca. Ojców było trzech więc było co świętować:)
W piątek zakończenie roku szkolnego – Kuba ni chciał żebym przychodziła, ale przecież to koniec gimnazjum, a on dostał świadectwo z czerwonym paskiem, wypracował średnią 5,27! Jesteśmy z niego bardzo dumni. Tak więc – byłam, zdjęcia robiłam, dziękowałam wychowawczyni. Później trzeba było pojechać zawieźć papiery do liceum, ale wrócił już autobusem z kolegami.
O 19 zaś – nadal w piątek – poszliśmy na galę czarterową nowego Klubu Rotary Kontancin, która odbywała się bardzo elegancko w Hugonówce w Konstancinie.
W sobotę: najpierw o 8 rano pojechałam z Kariną na lotnisko pożegnać jednego z wracających do domu Brazylijczyków, następnie szybki powrót na 11, na pożegnalną kawę, ciasto i zdjęcie z Kariną. W niedzielę rano, czyli dzisiaj, Kuba pojechał na obóz – wraca 9 lipca. Było ostatnie pożegnalne zdjęcie z Kariną, napisał jej list, tak jak prosiła, ale może go otworzyć dopiero w Meksyku.
O 15 spotkaliśmy się na lotnisku, żeby pożegnać Daniela. Leci dziś do Amsterdamu i dalej do Taipei. Tak się jednak składa, że jak już z nim czekaliśmy robiąc zdjęcia, zaczęła się mega nawałnica. Do tego stopnia okropna, że dach na lotnisku zaczął przeciekać w wielu miejscach!
Daniel to bardzo dobry chłopak, miły, uśmiechnięty, wspaniale wychowany, punktualny, lubi się uczyć. Koledzy mówili do niego „Dzieciaku” bo jak przyjechał był najmłodszy, miał 15 lat. A ja im na to, że ten dzieciak kiedyś zostanie prezydentem i oni mu jeszcze będą drzwi otwierać;) . Mieszkał u nas ponad 5 miesięcy i bardzo go polubiliśmy.
Tak nam się wyjeżdżało z parkingu na Okęciu….:
Następnego dnia na lotnisku już było sucho, gdy wracał do domu Howard. Też przyszło go pożegnać sporo osób, choć on przed samym powrotem jakoś się dziwnie izolował i do ostatniej chwili nie chciał nikomu powiedzieć kiedy ma lot powrotny. Myślę jednak, że było mu bardzo miło.
********************
2 dni przed wylotem, we wtorek, byłyśmy u fryzjera zrobić Karinie wymarzone ombre – wyszło fantastycznie. Do Cyrulika w Warszawie każdy może iść bez strachu, naprawdę. Chłopaki wiedzą co robią.
30 czerwca – dzień powrotu Kariny do Meksyku. Płakała ona, płakałam ja i jej przyjaciółki, które były na lotnisku ją pożegnać. Dostałam wspaniały list, dałam jej wielką fotoksiażkę ze zdjęciami z tych 6 miesięcy, które z nami spędziła. To, że zapłaciła tylko za 23 kilo nadbagażu zawdzięczamy tylko oczarowaniu chłopaka odpowiedzialnego za odprawę…. Chyba z 5 razy powiedziała że go kocha a on ze szczęścia nie wiedział co mówić:)
Będę bardzo tęsknić…przepłakałam cały wieczór, jak nie ja.
Przez ostatnie pół roku śmiałam się więcej niż kiedykolwiek, taka z niej była Mewka-Śmieszka. I tego mi będzie brak.
Męskich żartów naprawdę często nie rozumiem….