Nareszcie przyszła pora na wyjazd do Londynu z chłopcami. Są już na tyle duzi, że docenili to miasto. Teraz będzie ich przyciągać jak magnes. Największe wrażenie zrobiła na nich architektura, metro, ilość turystów oraz chyba przede wszystkim uprzejmość pracowników barów, restauracji, sklepów, straganów.
Bilety kupiliśmy w sierpniu, korzystając ze świetnej ceny jaką daje Wizzair Discount Club oraz dodatkowo poniedziałkowej promocji -20% na wszystkie kierunki. Byliśmy wtedy w Bawarii, ale cena na lot Warszawa Chopin – London Luton 900 zł dla 4 dorosłych osób, z jedną dużą walizką w obie strony była dla nas bardzo atrakcyjna. Skusiliśmy się:) . Wizzair ma niewygodny format bezpłatnego bagażu, ale udało nam się to ogarnąć.
Chłopcy wzięli zwykłe plecaki szkolne, a ja kupiłam plecak Seoul Kipling, w kolorze khaki, jest idealny wymiarowo i bardzo, ale to bardzo pakowny. Do tego torebka Kipling Deena i mam wspaniały komplet na kolejne wyjazdy. W Budapeszcie się sprawdził, w Londynie też. Sklep Kiplinga odkryłam przez przypadek w warszawskiej Arkadii i jestem zachwycona jakością, wyborem wzorów i kolorów, wodoodpornym materiałem i breloczkiem z małpką.
Spakowanie sę na 4 dni w jedną dużą walizkę i małe plecaki nie było żadnym problemem, mieliśmy dużo wolnego miejsca na zakupy.
Wyjechaliśmy z domu o 4 rano, na lotnisko Chopina, mamy pół godziny, samochód zostawiłam na parkingu P4. 130 zł za 4 dni to mniej niż taksówka w dwie strony od nas. Dobrze, że teraz jest otwarte wejście bliżej lotniska, bo okazało się, że starszy syn zapomniał wyjąć z plecaka….dużego szwajcarskiego scyzoryka. Obsługa była na tyle uprzejma, że pozwolili mi go oddać gdzieś na przechowanie, więc zaliczyłam bieg powrotny do samochodu….5:30 siedzieliśmy już w samolocie, trochę nami rzucało podczas startu bo był duży wiatr, ale poza tym cały lot przebiegł bardzo spokojnie. Na London Luton byliśmy przed 8, wsiedliśmy w pociąg do London St Pancrass. 40 minut i byliśmy na wspaniałym dworcu, gdzie znaleźliśmy takie wspaniałe rzeźby:
Wyżej to „Meeting Place” a ten pan to John Betjeman, angielski poeta, eseista i krytyk z XX wieku.
Naszym pierwszym celem tego dnia było oczywiście Full English Breakfast, które znaleźliśmy w świetnym pubie obok naszej noclegowni, przy stacji metra Earls Court. Taki posiłek jest bardzo smaczny i kaloryczny i starcza na wiele godzin chodzenia po zimnym mieście.
Zrzuciliśmy bagaże w recepcji naszego pensjonatu i ruszyliśmy w miasto, korzystając ze wspaniałej słonecznej pogody. Pierwsze kroki (metrem) skierowaliśmy oczywiście pod Buckingham Palace, następnie przez St. James Park pod Big Bena i London Eye. Mam tyle zdjęć, że nie wiem, kiedy ja ten wpis zakończę i czy on się w ogóle da doczytać??
Must have czyli zdjęcie z czerwoną budką telefoniczną 🙂
Hmmm???? Co to za amfibia?
Odebraliśmy bilety na London Eye na następny dzień, czyli na piątek, modląc się aby też była ładna pogoda. Prawie nam się to udało.
Tego dnia zrobiliśmy wiele kilometrów, tyle chcieliśmy chłopcom pokazać, szczególnie młodszemu, który w Londynie nigdy nie był i de facto ten wyjazd był pod niego. Korzystaliśmy z aplikacji Ulmon London. Naprawdę, chyba nie ma lepszej „apki” do zwiedzania. W full wersji, za darmo, jest mapa, możliwość zaznaczenia planu zwiedzania, jest historia każdego zabytku, ważnej budowli, mapa metra. I to działa off line – również pokazywanie naszej aktualnej lokalizacji i trasy. Rewelacja. Polecam każdemu. Przy czym na Iphone aplikacja jest lepiej dopracowana niż na Androida.
Narobiliśmy kilometrów kierując się brzegiem Tamizy, mostem London Bridge w stronę starego londyńskiego City!
Bardzo lubię ten zaułek, stary kościół a w tle nowoczesny The Shard. Kiedyś musimy wjechać na górę.
Anglicy też obchodzą 11 listopada Święto Niepodległości, popularnie nazywane Poppy Day. Już wcześniej można kupić symbol tego święta, czyli wpinane w klapę marynarki maki.
Nie wiem jak się nazywa ten wieżowiec, ale na górze jest Sky Garden, gdzie można bezpłatnie wjechać (o ile się zdąży załapać na rezerwację trzy tygodnie wcześniej) i podziwiać Londyn.
Tutaj inny słynny budynek, tzw ogórek, czyli The Gherkin.
Tutaj z kolei słynny Lloyd’s. Z zewnątrz wygląda niesamowicie futurystycznie, ale w internecie są zdjęcia wnętrz i to dopiero jest czad.
Leadenhall Market, kolejny raz zrobiło na nas wrażenie, jak to bankowcy i maklerzy giełdowi wpadają na piwo w czasie pracy.
Jeszcze było jasno, gdy kierowaliśmy się w stronę Tower of London i mostu Tower Bridge oraz dzielnicy mało turystycznej ale znanej miłośnikom serialu Sherlock Holmes – the Shad Thames.
Shad Thames – dawne magazyny i doki.
Totalnie wyczerpani zjedliśmy „fish&chips” pod mostem. Widok na zachodzące nad Tamizą słońce i rozświetlające się po kolei budynki i wieżowce mieliśmy za to fantastyczny.
Wróciliśmy tak zmęczeni po 20, że nawet nie mieliśmy sił iść na piwo do pubu. Odcięło nam dokumentnie zasilanie:)
Tu jeszcze ostatnie tego dnia zdjęcie ze stacji metra.
Stare wpisy z Londynu, z poprzedniego jeszcze bloga, przetransferowały się małe zdjęcia, ale niektóre bardzo lubię:
https://lubimypisac.pl/2014/11/londyn-3/
https://lubimypisac.pl/2013/10/galeria-roca-londyn-2/
https://lubimypisac.pl/2013/10/londyn-4/
https://lubimypisac.pl/2014/12/london-calling-again-2/